Ale od początku...
... Zimą 2010 roku zgłosił się do mojej mamy weterynarz z prośbą o przyjęcie chociaż jednego ze szczeniaków, które urodziły się w pudełku i bez pomocy mogą nie przetrwać mrozów. Mimo, że moja mama nie chciała brać kolejnego psa, nie miała sumienia aby odmówić i zabrała maluszka. Nadali mu imię BORYS i w pierwszych tygodniach mieszkał z domownikami w domu. Gdy już trochę podrósł i oswoił się z posesją, został przyszykowany dla niego kojec, aby razem z pierwszym psem miał swoje miejsce na zewnątrz.
Psiak od samego początku unikał fizycznego kontaktu z ludźmi. Trzymał się blisko, ale nie pozwalał się dotykać. Mama i reszta domowników zapewniali mu należytą opiekę i dobrze karmili, jednak uznawali Borysa za dzikusa i wariata. Był też problem z oswojeniem kundelka z dorosłą już suką Zulą. Oba psy z kojców ujadały na siebie, więc Borys biegał po podwórzu w ciągu dnia, a Zula miała wychodne na noc i pilnowała terenu.
Latem udało mi się przyjechać do mamy na parę dni dłużej niż tylko na weekend. Wtedy uparłam się aby przekonać oswoić Borysa. Oczywiście nie dawał się głaskać, dlatego postanowiłam przekonać go na spokojnie. Ukucnęłam do niego tyłem z delikatnie wciągniętą dłonią w jego stronę. aby mógł mnie swobodnie obwąchać. Witałam się z nim kilka razy w ten sposób, co poskutkowało, że zainteresował się bardziej moją osobą. Od tamtej chwili chodził wciąż za mną jakby zapraszał do rozmowy. Następny konkretniejszy kontakt udało mi się z nim nawiązać za pomocą smakołyków. Gdy był skupiony na mnie po chwili udało mi się go nauczyć w naprawdę krótkim czasie komendy siad i niedługo później podawania łapy :) Szło nam tak fajnie, że nawet zaliczyliśmy target'owanie! Borys szybciutko załapał, że aby dostać smaka musiał dotknąć zabawki :) Chwilę pracy z kundelkiem i od tamtej pory chodził za mną krok w krok :)
Jakiś czas później podjęłam się kolejnego problemu jaki miał Borys, a mianowicie nie pozwalał sobie założyć obroży. Podobno chował się w budzie i sikał pod siebie, jak widział, że ktoś zbliża się z jakąś 'pętlą'. Gdy ja postanowiłam spróbować, poszłam do niego do kojca i usiadłam. Dałam mu czas i sam przyszedł do mnie za co dostawał smakołyki. Chwilkę to trwało, ale w końcu udało się wyjść z kojca z Borysem na obroży i lince. Jednak w pierwszym momencie, żaden normalny spacer nie był możliwy. Gdy Borys poczuł, że jest 'uwiązany' zamierał w miejscu i leżał jak kłoda. Za nic w świecie nie chciał się ruszyć. Wołanie, cmokanie nic nie pomagało. W pewnym momencie zaczęłam uciekać, kucałam niziutko i głośno popiskiwałam, co na szczęście interesowało psiaka. Jednak każde napięcie linki powodowało, że znowu 'zamarzał'. Prowadzenie na smyczy szło kiepsko. Na szczęście któregoś dnia gdy wyprowadziliśmy Zulę z kojca aby pójść na dłuższy spacer, Borys zaczął się głośno awanturować i piszczeć, że nie możemy pójść bez niego! To był dobry moment aby go zmotywować do spaceru na smyczy. Początkowo bardzo się miotał i nie akceptował, że ma coś uwiązanego na szyi. Ja wiedziałam, że po chwili się dostosuję, więc nie zatrzymywałam się i szłam dalej przed siebie. Po niecałych 5 minutach dreptał już grzecznie do przodu :) Również dzięki wspólnym spacerom, udało się Borysa oswoić z Zulą. Ponieważ na neutralnym gruncie nie musiały już bronić własnej budy i mogły swobodnie skupić się na węszeniu nowego terenu, a to właśnie węszenie bardzo relaksuje psy. Po kilku sesjach można było puścić oba psy razem luzem. Co prawda Borys początkowo (jak to szczeniak) dokuczał Zuli, ale ona świetnie umiała delikatnie ale asertywnie pokazać kiedy sobie tego życzy, a kiedy nie. Zula jest cudowną nauczycielką i bardzo zrównoważonym psem, ale to zaleta psa z dobrej hodowli i odpowiedniego ułożenia. Czasem jednak sunia dała się skusić na zabawę i razem z Borysem turlały się zabawnie po podwórku :) Moja mama ucieszyła się, że Zula wreszcie ruszyła swoje stare kości i troszkę się pogimnastykowała, więc znaleźli jakiś pożytek z kundelka! :)
... A wracając do mojej decyzji o posiadaniu psa,... mimo, że od dłuższego czasu planowałam zakup labradora, to przeszło mi przez myśl, że może zamiast kupować 'nowego' to może wziąć do domu właśnie Borysa, który szczególnie mi podpasował. Moja mama nie poświęci jemu tyle uwagi co ja, i sama zawsze chciałam przygarnąć psa. Jednak Borys mając już ponad pół roku, oswoił się z działką, gdzie ma mnóstwo miejsca do biegania, ciszę i spokój. Zabierając go do miasta mógłby przeżyć szok i nabawić się nowych lęków, a jest on zdecydowanie delikatnym psem. Tak więc dla jego dobra, zdecydowaliśmy wszyscy, żeby już został sobie u mamy, gdzie ma swoją starszą towarzyszkę, za którą pewnie też by tęsknił.
no i gdybym przygarnęła Borysa, to nie było by z nami Tesli, a tak
to przynajmniej mogę co jakiś czas spacerować z całą trójką :D
Wzruszająca historia... Ale to pokazuje, że wystarczy poświęcić psu swój czas i wszystko staje się możliwe.
OdpowiedzUsuńwidzę w nim wielki potencjał. Jest taki, energiczny i chętny do pracy. Myślę, że świetnie by się nadawał do AGI :) może kiedyś uda mi się z nim poćwiczyć :)
UsuńWspaniała historia:) Odwaliłaś kawał dobrej roboty z tym psiakiem - gratuluję :)
OdpowiedzUsuń